Kuba - informacje praktyczne

Jeżeli planujecie podróż na Kubę, dzisiejszy wpis skierowany jest właśnie do Was. Dowiecie się kiedy najlepiej polecieć na największą wyspę Karaibów, na co zwrócić uwagę przy planowaniu, aby podróż była pełna tylko tych pozytywnych przygód.

Do tej pory prezentowaliśmy Wam trochę ogólnych informacji praktycznych i kilka relacji z różnych krajów tak, aby przekonać się które z miejsc przez nas odwiedzonych interesuje Was najbardziej i to wpis z Kuby zebrał najwięcej wyświetleń. Okazuje się, że Kuba nadal jest bardzo popularnym kierunkiem. I dobrze!

Zacznijmy od tego kiedy najlepiej polecieć na Kubę. Zasadniczo przez niemal cały rok warunki atmosferyczne sprzyjają wizycie na wyspie, chociaż przyjmuje się, że sezon rozpoczyna się w listopadzie i trwa do kwietnia, czyli w okresie pory suchej, a tym samym miejscowej zimy. Temperatury utrzymują się wtedy na przyjemnym poziomie 25-30 stopni. Im bliżej kubańskiego lata, tym warunki stają się mniej przyjemne (z perspektywy człowieka przyzwyczajonego do raczej chłodnego klimatu), temperatury niejednokrotnie przekraczają 30 stopni i coraz częściej dochodzi do ulewnych opadów. Najmniej zalecany termin to sierpień-październik, gdy przypada sezon huraganowy. Każdy z nas pamięta chociażby zdjęcia spustoszonych wybrzeży i miast na północy wyspy z września 2017 roku, a dwa główne miejsca odwiedzane przez turystów, czyli Hawana i Varadero, znajdują się właśnie tam. Po prostu ze względów bezpieczeństwa lepiej wybrać inny czas na wakacje w krainie rumu i cygar.

Wiedząc już, kiedy lecicie, musicie pamiętać o wyrobieniu karty turysty. Jest to jedyna formalność, o którą powinniście zadbać. Karty dostępne są w biurach podróży, wśród których najpopularniejszym jest Sigma. Cena karty to około 100-150 zł. Nie wymaga to żadnego zachodu oprócz wizyty w biurze podróży, ale nie odkładajcie tego na ostatnią chwilę. Wydaje się, że to czysta formalność, jednak bywają takie okresy w roku, gdy ambasady kubańskie nie pracują, a w biurach jest istotny deficyt kart. Przez to właśnie my karty turysty załatwiliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Na kilka dni przed wylotem okazało się, że biura podróży dysponują pojedynczymi kartami, które wydają wyłącznie w pilnych przypadkach. Szczęśliwie nasz został za taki uznany, ale zwyczajnie nie spodziewaliśmy się, że może to być jakikolwiek problem. Później dowiedzieliśmy się, że istnieje szansa uzyskania karty na lotnisku w Cancun przed samym wylotem na Kubę, ale wiecie jak to jest. Jeśli jesteście spoza Warszawy, niewykluczone, że będziecie musieli skorzystać z usług pośrednika.

My wylądowaliśmy na Kubie 29 października i już na lotnisku w Hawanie można było zauważyć wzmożony ruch turystyczny w związku ze zbliżającym się początkiem sezonu. W naszym przypadku wizyta na Kubie na początku sezonu była trochę przypadkowa, dlatego że wynikała z terminu naszego ślubu i wcześniejszego pobytu w Meksyku, ale cieszyliśmy się, że terminowo zgrała się z dobrą pogodą. Byliśmy zmartwieni, że zobaczymy Kubę po przejściu żywiołu, ale okazało się, że nie było już po nim śladu. Taksówkarz wiozący nas z lotniska powiedział, że Kubańczycy są po prostu przyzwyczajeni do klimatu, w którym żyją i potrafią szybko reagować na skutki, które im niejednokrotnie przynosi. Zupełnie pogodzony z rzeczywistością stwierdził, że Meksykanie borykają się z trzęsieniami ziemi, inni z erupcjami wulkanów, a Kubańczycy z huraganami. Zaakceptowali to, bo kochają swój dom tam, gdzie on jest i dokładnie taki, jaki jest. Czasem brakuje nam podobnego podejścia, gdy narzekamy na to, że w kwietniu pada śnieg. Pomyślmy o tym następnym razem.

Co do pogody w końcu października i pierwszej połowie listopada, właściwie była bez zarzutu. Słonecznie, ciepło z tym jedynie, że wieczorami w Hawanie powiewał dość chłodny wiatr. Od Kubańczyków usłyszeliśmy, że jest to typowy zimowy wiatr, którym nie należy się dziwić, jednak czasem powodował on, że wypicie mojito w ogródku knajpy nie należało do najprzyjemniejszych doznań, jeśli nie wzięło się niczego cieplejszego do zarzucenia na plecy. Jeden raz na Kubie zmagaliśmy się z deszczem i było to również w Hawanie. Im bliżej środka kraju, tym bardziej pogoda jest stabilna, natomiast w stolicy czuć, że jest się na wybrzeżu wysuniętym mocno na północ w stosunku do pozostałej części wyspy. Na szczęście Hawana jest tak cudowna, że nawet przelotny deszcz albo wiejący wiatr nie jest w stanie zmienić wspaniałych wspomnień z nią związanych.

W odniesieniu do tego czym dostać się na Kubę, odpowiemy, że oczywiście samolotem! Ktoś by zapytał a czymże innym, ale istotnie, na Kubę da się dostać tylko samolotem. Planowane jest uruchomienie połączeń promowych z Florydą, ale póki co żadne takie się nie odbywają. Podczas wstępnego planowania wyjazdu rozważaliśmy przemieszczenie się drogą morską na inną karaibską wyspę, ale było to niemożliwe. W kwestii połączeń lotniczych, jest ich naprawdę dużo z różnymi miastami. My przylecieliśmy z Cancun, ale loty odbywają się i ze Stanów, i z Wenezueli, i z Panamy, Rosji, Francji, Peru. Z Europy najczęściej wybieranymi są połączenia przez Paryż liniami Air France. Oczywiście jest też mnóstwo czarterów biur podróży.

Kontynuując temat transportu, po Kubie przemieszczać się można naprawdę z łatwością. Jak pisaliśmy już w tym wpisie, istnieje zarówno siatka połączeń autobusowych Viazulem, czyli takim kubańskim odpowiednikiem dawnego PolskiegoBusa, tyle że we własności państwowej, a także tak zwanymi taxi colectivo, czyli przewozami oferowanymi przez przewoźników prywatnych. Rozkład Viazula można znaleźć w internecie (https://www.viazul.com/), natomiast na transport taxi colectivo można umówić się na miejscu. Co do zasady w centrach miast znajdziecie staczy, którzy będą oferowali przejazdy i zapisywali na nie. Nie obawiajcie się ich, przewozy rzeczywiście się odbywają. Jest to opcja o tyle wygodniejsza, że Viazul jak to autobus kursuje pomiędzy wyznaczonymi przystankami, natomiast taxi to usługa od drzwi do drzwi. Nie będziecie musieli martwić się, jeżeli miejsce Waszego noclegu będzie oddalone od dworca. Wiecie, co do zasady dworce autobusowe są dość blisko centrum i w ogóle, ale z dużym bagażem nawet kilkadziesiąt metrów do pokonania na piechotę w słońcu i upale może doskwierać.

Podróże taxi colectivo mają swój swoisty urok, bo w większości przypadków świadczone są starymi autami, w których jest głośno i ciasno, ale z drugiej strony nigdzie indziej Was takie nie spotkają. Cenowo też się opłacają, szczególnie że nie mają, tak jak autobus, odgórnej i sztywnej siatki połączeń, więc możecie liczyć na podwózkę we właściwie dowolne miejsce z dowolnego miejsca. Istotna uwaga od nas - taxi colectivo wyruszają rano, koło 8-9. Nas spotkała sytuacja, gdy zamówiliśmy taki transport na godzinę 17, dlatego że potrzebowaliśmy jeszcze połowy jednego dnia na zwiedzenie Cienfuegos, ale jednocześnie chcieliśmy nocować w kolejnym mieście tak, aby nie tracić pierwszej połowy kolejnego dnia na transport i nikt po nas nie przyjechał. Zostaliśmy jeszcze jedną noc w tej samej casie. Przyczyny takiego stanu rzeczy są dwie: po pierwsze najwięcej chętnych jest rano, więc taxi może być obłożone w pełni, co się miejscowym opłaca (nikomu nie chce się jeździć daleko z jakimiś dwoma turystami), a po drugie wieczorami z morza wychodzą kraby, które urządzają sobie przemarsze w głąb wyspy i tym samym blokują drogi. Koszt takiego transportu różni się w zależności od odległości, ale oscyluje wokół 20-30 CUC za przejazd od osoby. Ważną wskazówką, jeśli chodzi o transport z lotniska, np. w Hawanie, jest to, abyście zwrócili się o pomoc do gospodarza, u którego będziecie mieszkać. My tak zrobiliśmy, więc na lotnisku czekał na nas kierowca, który odebrał nas, poinstruował co do pierwszej wymiany pieniędzy i ogólnych spraw organizacyjnych.

Apropos casy, to nocleg na Kubie co do zasady załatwia się właśnie w domach Kubańczyków, czyli w casa particulares. Najlepiej jest to zrobić tak: znaleźć na forach, blogach, stronach podróżniczych namiar na casę w pierwszym odwiedzanym mieście, a później każdy kolejny gospodarz załatwia nocleg w następnym miejscu. Kubańczycy tworzą całe grupy gospodarzy i polecają się nawzajem. Takie rozwiązanie pozwala na zupełnie spontaniczne podróżowanie po Kubie. W naszym planie początkowo nie było w ogóle Varadero, ale w końcu się w nim znaleźliśmy na 2 dni. Pierwszych dwóch nocy nocowaliśmy w Hawanie w casie Jorge i Isabel (https://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review-g147271-d4866410-Reviews-Casa_De_Jorge_e_Isabel-Havana_Ciudad_de_la_Habana_Province_Cuba.html). Ceny takiego noclegu to mniej więcej 25 CUC za pokój za noc + 5 CUC za śniadanie od osoby. Śniadania w casach są bardzo duże i sycące (kanapki, jajka w różnej postaci, góra owoców, kawa, herbata, świeży koktajl owocowy), więc warto je wykupić.

Jorge i Isabel to kochani ludzie - to przede wszystkim, ale co ważne, mieszkający w świetnym miejscu. Całą starą Hawanę będziecie mieli na wyciągnięcie ręki. Kolejną sprawą jest to, że mają przyjaciela Polaka, więc torebki z herbatą ekspresową na śniadanie będziecie wyciągać z puszki Wawelu po czekoladkach nadziewanych. Na ścianie w domu Jorge i Isabel wisi również polska flaga. Plusem jest też to, że Jorge posługuje się językiem angielskim (Isabel praktycznie w ogóle nie, co jest o tyle śmieszne, że jak to kobieta, uwielbia mówić. Z tego powodu opowiada po hiszpańsku coś, czego kompletnie się nie rozumie, starając się nadrobić pojedynczymi angielskimi słówkami i bogatą gestykulacją). Ale przedoskonałe śniadania w wykonaniu Isabel są tego warte. Jednocześnie spanie u Kubańczyków buduje pewne poczucie bezpieczeństwa. Za każdym razem, gdy potrzebowaliśmy jakiejś pomocy, szliśmy bezpośrednio do nich. Oni uwielbiają turystów, więc są dla nich bardzo otwarci. Jeżeli nie będziecie mieli chęci na nocowanie w casach, w większych miastach są również hotele. Te prowadzone są w zasadzie tylko przez państwo.

Kolejna sprawa - pieniądze. Więc tak, lećcie z eurasami. Kubańczycy nie do końca przepadają za Amerykanami, szczególnie za czasów Trumpa, więc i dolara traktują po macoszemu. Najlepiej więc wymieniać euro na peso. Teoretycznie na Kubie funkcjonują dwie waluty CUP (dla miejscowych) i CUC (dla turystów). Wszystko w CUC jest tryliardy razy droższe niż w CUP, ale nikt Wam nie wymieni euro na CUP, jako turystom. Czasem zdarza się, że dostaniecie resztę w CUP zamiast CUC, ale najlepiej uważać na to, aby w CUP dostać resztę naprawdę drobną, która starczy ewentualnie na kupienie lodów. Powód jest prosty - w rzeczywistości miejscowi również posługują się na co dzień CUC i dla każdego Kubańczyka tylko ta waluta ma jakąkolwiek wartość. W drobnych przyjmą CUP, ale żadne większe kwoty w tej walucie nie przejdą, a za większość turystycznych rzeczy CUP w ogóle nie zostanie przyjęte. Narosło także wiele mitów na temat kolejek do kantorów, ale tych akurat specjalnie nie doświadczyliśmy. Może akurat mieliśmy szczęście, skoro przed nami nie było ani jednego turysty w kolejce do lotniskowego kantoru?

Z praktycznych informacji: 1 CUC = 1 USD. Tak, nie lubią dolarów, ale przeliczają w dolarach. Taka oto wewnętrzna sprzeczność. No więc woda mineralna 1,5 l potrafi kosztować 2 CUC. Niestety w wielu miejscach dostaniecie cenę na twarz. Wszystko jest cholernie drogie, bo za wszystko płaci się de facto tak jakby 1 USD = 1 PLN. Niestety tak nie jest. No ale cóż, przez tyle lat Kubańczycy doświadczali kompletnej biedy, więc teraz, gdy mogą zarobić na turystach, robią to na maksa. W konsekwencji ci, którzy jakkolwiek żyją z turystyki stają się taką kubańską klasą wyższą, którą stać na wszystko. Ci, którzy tego nie robią, dalej doświadczają kompletnej biedy.

Tego wpisu nie można byłoby zakończyć, nie wspominając o tym, że Kuba to w pełni kraj rumu i cygar. Te są wspaniałe, pyszne, jedyne w swoim rodzaju i warto się nimi nasycić. W Hawanie w pobliżu Hotelu Kempinski znajdziecie rzetelny sklep doskonale zaopatrzony w oba te towary, w którym warto się dobrze zaopatrzyć. Ważna informacja jest taka, że na każdym kroku, zwłaszcza w Hawanie będziecie nagabywani przez sprzedawców z ręki. Usłyszycie nie raz i nie dwa historyjkę o tym, że właśnie dziś jest specjalny dzień, że władze Kuby stosują upust cenowy na cygara i tylko dziś warto je zakupić. W 99% przypadków cygara te nie są oryginalne, nie są właściwie zapakowane i nie są warte zakupu, pomimo że oklejone są firmowymi etykietami takich marek jak Cohiba. Nie znamy się specjalnie na cygarach i nie będziemy udawać, że jesteśmy w stanie wyczuć różnicę, ale jak w każdym przypadku nie chcemy brać udziału w procederze podrabiania marek i produktów, kupując cygara Cohiba, które nie są cygarami Cohiba. Uwaga jest też taka, że jeśli okażecie chociaż cień zainteresowania, a ostatecznie odmówicie zakupu, zostaniecie zrównani z błotem. Serio, tutaj uwielbienie Kubańczyków dla turystów się kończy i może być nieprzyjemnie.

Kuba to też kraj muzyki i tańca. Te są wszędzie i naprawdę zapiszcie się na przyspieszony kurs salsy, będziecie mogli praktykować na każdym kroku. My znaliśmy cza-czę, rumbę i mambo, które wywodzą się z Kuby, i co prawda chociaż były puby o wdzięcznej nazwie cha-cha, to ani razu nie została w naszej obecności zagrana tak, abyśmy mogli ją zatańczyć, rumbę słyszeliśmy raz, a mambo kompletnie nie cieszy się popularnością, przynajmniej nie w naszej ocenie. Wyspa ta natomiast wręcz rozbrzmiewa salsą. 

Ale - Kuba totalnie i tak bardzo nie jest krajem jedzenia. Czysto teoretycznie jest tam jedno flagowe danie, oznaczane jako tradycyjnie kubańskie, ale w rzeczywistości Kuba nie dysponuje żadną konkretną, charakterystyczną kuchnią. Dla nas zderzenie z tym faktem było podwójnie, a nawet potrójnie bolesne. Po pierwsze dlatego, że znaleźliśmy się na Kubie wprost z Meksyku, gdzie jedzenie podbija serce żołądek. Można by jeść i jeść i jeść i jeść i jeść i jeść i jeść. Na wyspie za to najchętniej nie jedlibyśmy niczego. Po drugie, to niezbyt zachęcające jedzenie kosztuje majątek. W przeciętnej knajpie ceny za byle danie, z podkreśleniem słowa byle, trzeba zapłacić koło 10 CUC, czyli 10 USD. W Cienfuegos ceny szybują bardzo wysoko, więc chcąc znaleźć jedzenie choć trochę warte swojej ceny, postanowiliśmy pójść do włoskiej knajpy na spaghetti bolognese. W tym miejscu wypadałoby szczerze przeprosić Włochów za nazwanie tej knajpy włoską. Otrzymaliśmy rozgotowany makaron z parówką, posypany pociętym na paseczki serem tostowym. Zapłaciliśmy po 6 CUC na głowę, żeby po jednym kęsie zdecydować o powrocie do casy. Tego nie dało się jeść. W Trinidadzie z kolei struliśmy się okropnie. Za dania kosztujące nas 15 CUC zapłaciliśmy de facto zmiennymi wartami w miejscu, gdzie nawet król chodzi piechotą. Wszystko kupowaliśmy w restauracjach, eleganckich, porządnych restauracjach. W Indonezji jedliśmy na ulicy i nigdy nic złego nam się nie przydarzyło.

W Varadero spotkaliśmy również samotnie podróżujących Polaków, którzy spędzali na Kubie swój czwarty dzień (my niestety przedostatni przed powrotem do szarego polskiego listopada) i zmagali się dokładnie z tym samym, co my, mimo że im zaszkodziło coś, co zjedli w Varadero, a nam coś, co zjedliśmy w Trinidadzie. Na tej podstawie stwierdziliśmy, że problem leży nie w jednej knajpie, ale w całym kraju. Z jednej strony nie dziwimy się, bo wiecie, oni dopiero zaczynają z prywatnymi restauracjami. W takim Trinidadzie jeszcze 7 lat temu były 3 prywatne restauracje, teraz jest ich 90. I chyba po prostu wiedzy o tym i doświadczenia im brakuje. Natomiast tak jak przez cały wyjazd praktycznie omijaliśmy wszystko, co państwowe, tak państwowe restauracje trzymają poziom. Jest dużo, pysznie i o wiele taniej niż w prywatnych miejscówkach. W Hawanie koniecznie zajrzyjcie do restauracji Asturianito naprzeciwko Capitolu. Tam było najlepsze jedzenie na Kubie podczas całej podróży. 

Warto wspomnieć o jednej jeszcze ważnej sprawie. Wokół Kuby narósł pewien mit, a raczej obecnie już mit, że jest tam totalna bieda. My Polacy żyjemy w przekonaniu, że kubańska komuna jest taka sama jak polska komuna. Że kompletnie niczego nie ma. Natomiast nie jest to prawda. Od 2011 roku taki stan rzeczy się zdezaktualizował, a powielanie tego mitu jest krzywdzące dla obu stron. W Viniales wzięliśmy udział w przejażdżce konnej po parku narodowym, na terenie którego znajdują się tradycyjne uprawy tytoniu na najlepsze kubańskie cygara. Każdy z nas jechał samodzielnie na koniu, a całości doglądał pewien Kubańczyk. Łącznie było nas pięcioro z jedną parą Niemców w wieku około 50 lat. Na koniec wycieczki Kai, bo tak miał na imię nasz niemiecki towarzysz, powiedział do przewodnika, że wraz z żoną mają dla niego coś specjalnego. Czekaliśmy na Kaia dobrych 20 minut zanim pobiegł do samochodu i wrócił z UWAGA dwoma małymi mydełkami Palmolive (takimi jakie kupujemy do samolotu) i paczką cukierków. To było to coś specjalnego. No cóż, wiecie, Kai pochodził ze wschodniego Berlina i pamiętał czasy komuny takimi, jakie były one u nas. Pamiętał swoją mamę, dla której mydełko przywiezione z jakiejkolwiek podróży za żelazną kurtynę było warte bardzo dużo. Tyle że wtedy u nas rzeczywiście w sklepach nie było nic. Tam sklepy są specyficzne, jest ich mało i są małe, ale można kupić nawet kostki Dove, które leżały w niemal każdej łazience, z której korzystaliśmy. Głupia sytuacja zarówno dla Kaia i jego żony, jak i dla przewodnika Kubańczyka, który sam do końca nie wiedział jak na nią zareagować. Bieda na Kubie jest, ale nie wśród tych, którzy pracują w turystyce. Ci latają na wakacje do Miami.

Nietypową w dzisiejszych czasach, a typową w komunie sprawą jest brak powszechnego dostępu do internetu. Rzeczywiście nie ma możliwości połączenia się z żadnym wi-fi, gospodarze w casach też niezbyt są chętni do udostępniania swoich połączeń. Jedyną możliwością jest wykupienie sobie karty umożliwiającej łączność z internetem w wyznaczonych miejsach. Stąd będziecie napotykać na pewne miejsca z całkiem sporymi skupiskami osób, które korzystają z sieci. Jakość takiego połączenia bywa różna. My nie kupowaliśmy żadnych kodów do wi-fi, będąc właściwie poza bieżącą łącznością z bliskimi przez niemal dwa tygodnie. W Varadero w naszej casie udawało nam się połączyć z jakimś bezpłatnym i niezakodowanym wi-fi, ale nie mamy pojęcia skąd pochodziło.

Początkowo mieliśmy problemy też w ogóle z wysyłaniem smsów, które nie wychodziły ze smartfonów, pomimo że jakiś zasięg mieliśmy. Po kilku dniach, metodą prób i błędów doszliśmy do tego, że musimy w ustawieniach przełączyć rodzaj telefonii z 3G na zwykłe GSM. Pozwoliło nam to na meldowanie się raz na kilka dni rodzinie, że wszystko u nas dobrze. Koszt połączenia z Kuby wynosi 16 zł za minutę.

Kończąc, odniesiemy się jeszcze do kwestii bezpieczeństwa, o które na Kubie nie trzeba się martwić poza tym, co każdy z nas robi na co dzień. Czyli po prostu pilnuje siebie i swoich rzeczy. W zasadzie w każdym mieście spacerowaliśmy wieczorami po ulicach (często nawet tych niezbyt dobrze oświetlonych) i ani razu nie poczuliśmy się nieswojo. Ale przy okazji tego tematu kilka słów o ubezpieczeniu podróżnym. Na Kubie polisy nie wszystkich towarzystw ubezpieczeniowych są honorowane, a jednocześnie posiadanie polisy jest obowiązkowe, aby w ogóle przejść kontrolę na wjeździe. My przy wyborze polisy korzystaliśmy ze strony http://www.asistur.cu/indexi.php, będącej witryną jednej z firm kubańskich, która honoruje polisy wymienionych towarzystw i do której należy się zgłosić w razie potrzeby. Ogólnie nie kupiliśmy wówczas polisy w tym towarzystwie, w którym do tej pory zawsze kupowaliśmy ubezpieczenie, dlatego że nie znaleźliśmy go na liście. Warto mieć to na uwadze.

Jeśli w tym wpisie nie poruszyliśmy jakiegoś tematu dotyczącego Kuby, który byłby dla Was interesujący, dajcie znać.











Komentarze

Popularne posty